Moja pierwsza, najbardziej pamiętna i najważniejsza (bo to od niej wszystko się zaczęło...) wyprawa transalpejska, która sprawiła, że zostałem zainfekowany transalpowym wirusem. 9 dni jazdy po górskich szlakach i ścieżkach, z plecakiem, z austriackiego St. Anton do Riva nad Jeziorem Garda we Włoszech.
Transalp. I did it, ...and I will do it again! Zrobiłem to, ...i jedno wiem na pewno: zrobię to jeszcze raz. A potem jeszcze i jeszcze i jeszcze raz... :)
Zapraszam do przeczytania relacji z wyprawy Transalp 2005!
|
Trasa: |
St. Anton – Verbellener Winterjöchl – Fimberpass – Val d'Uina – Bocchetta di Forcola – Passo di Gavia – Forcellina di Montozzo – Passo Bregn de l'Ors – Passo Tremalzo – Riva del Garda |
Długość: |
459 km |
Suma podjazdów: |
15 005 m |
Termin: |
12-20 lipca 2005 |
Etapy (9): |
| trasa | dystans | podjazdy |
1 etap |
Flirsch – St. Anton – Verbellener Winterjöchl (2308m npm) – Galtür – Ischgl |
57,0 km |
1615 m |
2 etap |
Ischgl – Fimberpass (2608m npm) – Vna (Val Sinestra) |
39,3 km |
1540 m |
3 etap |
Vna – Sur En – Val d'Uina – Schlinigpass (2311m npm) – Laatsch (Vinschgau) |
36,6 km |
1355 m |
4 etap |
Laatsch – Schartalpe – Furkelhütte (2153m npm) – Trafoi |
34,4 km |
1724 m |
5 etap |
Trafoi – Stilfser Joch (2757m npm) – Dreisprachenspitze (2843m npm) - Bocchetta di Forcola (2768m npm) – Lago di Cancano – Bormio |
51,4 km |
1950 m |
6 etap |
Bormio – Passo di Gavia (2621m npm) – Ponte di Legno |
47,5 km |
1467 m |
7 etap |
Ponte di Legno – Forcellina di Montozzo (2613m npm) – Cusiano (Val di Sole) |
40,1 km |
1318 m |
8 etap |
Cusiano – Madonna di Campiglio – Passo Bregn de l'Ors – Tione |
70,2 km |
1894 m |
9 etap |
Tione – Storo – Passo d'Ampola – Passo Tremalzo – Passo Rocchetta – Riva del Garda |
82,9 km |
2142 m |
|
Mapy: |
Kompass 41, 98, 52, 072, 73, 071 – wszystkie 1:50 000 |
|
Więcej…
|
|
Pomysł wyprawy przez Alpy zaczął kiełkować w mojej głowie pod wpływem relacji i artykułów w niemieckich czasopismach i . Relacje i zdjęcia rozbudzały wyobraźnię, ale od przeczytania relacji do zorganizowania wyprawy droga jeszcze daleka... Powoli i stopniowo mój pomysł jednak dojrzewał, i to początkowo mgliste marzenie zaczęło stawać się coraz bardziej realne... Marzenie zaczęło przeradzać się w plan.
|
Więcej…
|
Wreszcie nadszedł ten długo oczekiwany dzień...
Wstajemy o 7:30. Pomimo wczesnej (jak na moje przyzwyczajenia) pory tym razem nie mam jednak żadnych problemów żeby podnieść się z łóżka. Pierwsza myśl po przebudzeniu – jaka pogoda? Spoglądam przez okno – hmmm, jest dość ponuro, całe niebo zasnute ciężkimi, ciemnoszarymi chmurami, a w dolinie wisi mgła. Wszędzie mokro po całonocnym deszczu. Ale OK, może bybeć – grunt że nie pada.
Po śniadaniu zbieramy manatki i wychodzimy. Składamy rowery, ubieramy kurtki przeciwdeszczowe (bo jednak jeszcze leciuteńko mży), zakładamy pokrowce na plecaki i w drogę – na spotkanie PRZYGODY! Pomimo tego, że aura nie nastraja zbyt optymistycznie, nasze humory są znakomite. Mnie ogarnia wręcz euforia – oto właśnie zaczynam realizować moje marzenie!
|
Więcej…
|
Drugiego dnia wyprawy poranek wita nas przepięknym słońcem i bezchmurnym niebem.
Parę minut po dziewiątej wyruszamy w drogę. Na początek kilka kilometrów lekko w dół. Po 15 minutach dojeżdżamy do Ischgl. W promieniach porannego słońca to niewiarygodnie zadbane i wypieszczone miasteczko wygląda po prostu ślicznie i nie możemy sobie odmówić półgodzinnej "rundki honorowej" po jego uliczkach.
Od Ischgl ruszamy w górę, w stronę doliny Fimbatal i zamykającej ją przełęczy Fimberpass. Przed nami solidny kawałek podjazdu, jako że Ischgl leży nieco poniżej 1400 m npm, a nasza przełęcz na 2608 m npm.
|
Więcej…
|
Val d'Uina. Legenda... Głęboko wcinający się między skały kanion i droga wykuta w skalnej ścianie nad przepaścią. To chyba najbardziej spektakularne miejsce, przez jakie może prowadzić rowerowy Transalp.
Już przed wyruszeniem wiedziałem, że będzie to punkt kulminacyjny naszej wyprawy. Na zdjęciach widziałem ten kanion wielokrotnie, teraz nadszedł czas, by zobaczyć go na własne oczy.
Poranek wita nas przepięknym słońcem. Na intensywnie błękitnym niebie nie ma ani jednej chmurki. Zapowiada się następny wspaniały dzień...
|
Więcej…
|
Po trzech dniach pełnych wrażeń, czwarty etap wyprawy zapowiadał się raczej niepozornie.
Tego dnia na trasie nie miało być ani spektakularnych miejsc jak kanion Val d'Uina, ani żadnej efektownej przełęczy, a najwyżej położone miejsce na trasie etapu to "tylko" 2153 m npm. I taki właśnie ten czwarty etap był – bez fajerwerków, co jednak nie znaczy, że był nudny. Był to kolejny udany dzień w pięknych górach.
Do Trafoi, które było celem tego etapu, z Laatsch szosą jest raptem ciut ponad 20 kilometrów i około 600 metrów różnicy poziomów. Ale przecież nie po to przyjechaliśmy w Alpy, żeby jeździć po nich ruchliwymi, asfaltowymi drogami. Wybrałem więc wariant górski, prawie dwa razy dłuższy, a także nadkładający wysokości do zdobycia.
|
Więcej…
|
Piąty dzień wyprawy był pod wieloma względami "naj"... Ten dzień dostarczył nam chyba najwięcej wrażeń, a w każdym razie to właśnie jego z całej wyprawy zapamiętałem najbardziej.
Dlaczego? Piąty etap był znowu wspaniały pod względem widoków – chociaż do nich zdążyliśmy się już od początku wyprawy niemalże przyzwyczaić... Zresztą nie jest łatwo przebić to, co zobaczyliśmy dwa dni wcześniej w kanionie Val d'Uina.
Tym co sprawiło że zapamiętałem ten dzień jako najwspanialszy z całej wyprawy, był zjazd z przełęczy Bocchetta di Forcola. Ten zjazd to dla mnie radość z jazdy na rowerze w najczystszej postaci. Wąska ścieżynka, przyklejona do stromo, niemalże pionowo opadającego zbocza, wijąca się po nim niezliczonymi serpentynami zakrętów. I żadnych skał, czy paskudnych, utrudniających jazdę kamieni na drodze. W całości przejezdna, choć przez to, że prowadząca po stromym zboczu, wymagająca mocnych nerwów i pewnej ręki.
|
Więcej…
|
Po ciężkim i jakże spektakularnym dniu poprzednim, wydawało się, że szósty etap wyprawy będzie po pierwsze łatwiejszy, a po drugie mniej efektowny.
Przed nami prawie 50 km w całości po asfalcie. Jako że Bormio leży na wysokości 1220 m npm, a Passo di Gavia na 2621 m npm, do podjechania jest całkiem niemało, bo równo 1400 metrów różnicy poziomów. Podjazd rozciąga się jednak na dystansie 25 km – nie jest więc stromy, choć bardzo długi. Zjazd też w całości po asfalcie, tak że jakichkolwiek trudności technicznych się nie spodziewaliśmy i uznaliśmy, że powinno nam to pójść dość szybko. Jeśli chodzi o wrażenia artystyczne, to również nie oczekiwaliśmy tutaj jakichś cudów.
Jak się później miało okazać, zarówno co do łatwości, jak i braku wrażeń związanych z widokami myliliśmy się bardzo...
|
Więcej…
|
Siódmego dnia wyprawy, będąc przekonanym, że tego dnia czeka nas jeden z cięższych etapów, wstajemy nieco wcześniej niż zwykle.
Poranek wita nas pochmurnym niebem. Nad górami, i to właśnie nad tymi górami, w stronę których mamy jechać, wiszą ciężkie, burzowe chmury. Deszcz nie pada, ale przy śniadaniu cały czas zastanawiam się co robić. Czy warto zaryzykować i czy w ogóle jest sens pchać się w wysokie góry? Tego dnia, w planie jest pokonanie położonej na 2613 m npm przełęczy Forcellina di Montozzo. Nie ma żartów, to są naprawdę wysokie góry, i burza w takim miejscu nie byłaby zbyt przyjemną rzeczą.
|
Więcej…
|
Kolejny, ósmy etap wyprawy ma układ nieco inny niż pozostałe. Tym razem nie będzie jednego dużego, długiego podjazdu, lecz dwa mniejsze. Do zdobycia jest przełęcz Passo Campo Carlo Magno (1702 m npm), potem zjazd do Madonna di Campiglio i drugi podjazd – na przełęcz Passo Bregn de l'Ors (1844 m npm). Po tym, co pokonywaliśmy w trakcie poprzednich siedmiu dni wyprawy, te wysokości nie robią już żadnego wrażenia.
Ale te naprawdę duże góry są już za nami. Główną grań Alp już przekroczyliśmy. Podczas dwóch ostatnich etapów nie osiągniemy już nawet granicy 2000 m npm. Im dalej na południe, tym góry będą stawać się coraz niższe, potwierdzając zarazem, że zbliżamy się do celu wyprawy, jakim jest leżące na południowym skraju Alp Jezioro Garda.
|
Więcej…
|
"Wstawaj, bo Tremalzo czeka!" – tymi słowami Beata budzi mnie dziewiątego, ostatniego dnia wyprawy Transalp 2005.
Przed nami długi i ciężki etap – ponad 80 km i więcej niż 2000 metrów sumy podjazdów. To będzie najdłuższy i najcięższy ze wszystkich dziewięciu etapów.
Mając w pamięci to, ile zajęło nam pokonanie poprzedniego etapu i jak późno dotarliśmy tego dnia do celu, postanawiamy wstać najwcześniej jak się da, żeby mieć możliwie dużo czasu na pokonanie dystansu pozostałego nam do celu wyprawy. Najwcześniej jak się da jest o 7:10. Znam kilka osób, dla których ta godzina to jest wręcz "późno", ale musicie wiedzieć, że dla takiego śpiocha jak ja, jest to naprawdę duże wyrzeczenie :)
|
Więcej…
|
Następnego dnia po dotarciu do celu wyprawy, kiedy się budzimy słońce jest już wysoko na niebie. Ale tego dnia już nigdzie nam nie spieszno, nie mamy do pokonania już żadnej przełęczy, więc możemy sobie pozwolić na wylegiwanie się w łóżkach do późna. Ten dzień jest przeznaczony na odpoczynek i byczenie się nad jeziorem :)
|
Więcej…
|
|
|